wtorek, 6 września 2016

#1 Justin Bieber



Z każdym zetknięciem się moich pięści ze ścianą mój gniew słabnie. Moja furia okiełznała mnie, wypełniając każdą z moich komórek. Musiałem sobie jakoś ulżyć, a brudna biel jednej z krzywych ścian w tym domu wydała się świetnym workiem treningowym na następne pięć minut.
Kolejny cios.
Krew spływa po moich nadgarstkach sącząc się z rozbitych knykci. Czuję, że mój kurewsko szybki puls można usłyszeć nawet w sąsiednim domu. Kim ja się, kurwa, stałem? Może inaczej; kim stałem się przez nią?
Na pewno nie kimś, kto jest dobrym przykładem. Stałem się mięczakiem, którego łatwo owinęła sobie wokół palca. Codziennie rozbrajała bombę tykającą na moim umyśle, a ja ułatwiałem jej to wpuszczając ją do swojego życia. Kurwa.
Wymierzam kolejny cios, tym razem ze zdwojoną siłą. Boli, ale pomaga.
-Kurwa!- drę się jak opętany. Zaczynam kopać w ścianę, na zmianę uderzając w nią raz po raz lewą pięścią. Nie chcę przestawać. Za każdym razem, kiedy fizyczny ból nie odwraca mojej uwagi mam jej błyszczące, karmelowe oczy przed oczami. Widzę niesforne kosmyki włosów, które zawsze zakładałem jej za ucho, po czym całowałem kącik jej pełnych ust. Wtedy zaczynała chichotać, a następnie przenosiła swoje usta na moje wprawiając mnie w stan odurzenia. I tak, kurwa, za każdym razem kiedy moje ciało zetknęło się z jej.
                Wychodzę, trzaskając za sobą drzwiami. Nie zwracam uwagi na to, czy dom jest zamknięty. I tak nie ma co z niego ukraść. Idę szybkim krokiem przed siebie, ignorując przechodniów. Mam ochotę krzyczeć, warczeć, kopać, gryźć, a nawet płakać. Moja zdesperowana część mnie daje się we znaki z coraz większym impulsem.
                Nim zdążyłem się zorientować, gdzie prowadzą mnie moje nogi, kiedy staję przed drzwiami jednego z wieżowców Seattle. Wchodzę do środka przez obrotowe drzwi i z nie do końca trzeźwym umysłem wsiadam do windy. Chodzę po niej w tą i z powrotem. Dla dobra innych jest pusta.
Po charakterystycznym brzęku wychodzę i rozglądam się po korytarzu próbując przypomnieć sobie numer jego mieszkania.
-Oh, Loganie! To wspaniale, że będziemy mogli Cię odwiedzić w Twoim nowym mieszkaniu, prawda Ben?-  Moja matka zwraca się do mojego ojca z przylepionym uśmiechem do twarzy. Ten w odpowiedzi kiwa głową, a ja marzę, by ten wieczór szybko się skończył.
Spoglądam na dziewczynę u mojego boku.
Jak zwykle wygląda oszałamiająco. Ma na sobie czerwoną sukienkę, dopasowaną do jej wybujałego ciała, której kołnierzyk mknie niemal pod samą szyję. Okrągłe, złote kolczyki mienią się w blasku lamp tej drogiej restauracji. To właśnie ona jest powodem, dlaczego w ogóle tutaj przyszedłem. Nigdy nie odczuwałem potrzeby, aby uczestniczyć w tych durnych, wymuskanych biznesowo-przyjacielskich kolacjach moich starych. Nawet jako dziecko wolałem zostać z nianią, niż słuchać sztucznych śmiechów i wdychać okropny wtedy dla dzieci, zapach alkoholu.
                Ona nawet nie zauważa z jakim zachwytem się jej przyglądam. Upija łyk szampana, a jej wzrok pozostaje wlepiony w tego zbyt idealnego chłopca, Logana. Pieprzony agent nieruchomości, który rozwija karierę dzięki rodzicom. Ja od zawsze polegałem tylko na sobie i własno zarobionym pieniądzom.
-Czy my z Justinem też jesteśmy zaproszeni?- pyta moja przepiękna dziewczyna, a ja pod stołem szczypię ją w udo. Co ona do cholery wyprawia?
-Tak, oczywiście!- Mam ochotę zedrzeć mu z twarzy ten durny uśmieszek. Widzę jak na nią patrzy pomimo moich ostrzegawczych spojrzeń.
-Jednak nie skorzystamy z zaproszenia- wtrącam się, a Lilian kopie mnie w kostkę.
-Ja będę na pewno- zapewnia go, a mnie robi się gorąco.
Logan, Landon, Luke, czy jak mu tam przysuwa w jej stronę karteczkę z adresem. Pod spodem widnieje jego numer telefonu, a ja niemal od razu podrywam się z krzesła.
-Bez nerwów!- Chłopak unosi ręce w geście obronnym. –To na wypadek, gdybyście się zgubili.
Kurwa mać.
Z całych sił staram przypomnieć sobie te trzy pieprzone liczby.
                Krążę po całym piętrze i resztkami zdrowego rozsądku powstrzymuję się od pukania do każdych drzwi po kolei.
Po chwili z windy wysiada młoda kobieta z wózkiem dziecięcym. Muszę naprawdę wyglądać jak furiat, ponieważ szybko zaczyna pchać wózek, kiedy zaczynam się zbliżać w jej stronę.
-Zaczekaj!- Krzyczę, a ona ze wzrokiem przestraszonej sarny odwraca się do mnie. Instynktownie staje plecami do wózka, gdyby miała potrzebę ochronić swoje dziecko. Niestety nie mogę jej dać gwarancji, że potrafię zachować spokój.
-Pod którym numerem mieszka Logan Kennedy?- pytam.
-238- duka, po czym słysząc moje „dzięki”, odwraca się na pięcie i zaczyna spieprzać.
Szybkim krokiem pędzę pod to zasrane mieszkanie. Błyszczący numer 238 zaczyna drżeć, kiedy z całej siły trzaskam pięściami w drzwi z jasnego drewna. Resztki mojego zdrowego rozsądku rozpłynęły się w powietrzu, a ja czuję się gotowy, by nawet zabić. Przed oczami staje mi obraz, jak pieprzą się w naszym łóżku, kiedy zastałem to niecały tydzień temu. Cholerne sześć dni nie zmrużyłem oczu odtwarzając sobie ten moment co minutę, a może nawet sekundę.
-Otwieraj do kurwy nędzy!- Krzyczę, robiąc kolejne wgniecenia w drzwiach. Moje pięści są na nich idealnie odciśnięte.
                Wtedy w drzwiach staje drobna blondynka o brązowych oczach. Moja mała blondynka o brązowych oczach. Wpatruje się we mnie ze strachem ubrana jedynie w śliski, różowy szlafrok. Staram się łapać moją złość, która ulatuje ze mnie z każdą sekundą, gdy na nią patrzę, lecz to ona wygrywa. Po raz kolejny.
-Wynoś się stąd- szepcze, zaciskając sznurek na swoim pasie.
-Przyszedłem się z nim rozliczyć- próbuję brzmieć groźnie, ale tęsknota za nią bucha mi prosto w twarz i brzmię jak mięczak. Mój plan zniszczenia mu życia właśnie uleciał mi z rąk i teraz potrafię myśleć tylko o niej. Dlaczego mi to zrobiła? Dlaczego jest tu teraz z nim, kiedy przysięgała, że kocha mnie nad życie?
-Zadzwonię na policję.
Spoglądam na przestrzeń ponad jej ramieniem. Już stąd widzę, ile musiało kosztować tego frajera to mieszkanie. Wyglądam przy nim jak pieprzony żebrak, a jej mogę zaoferować tylko skromne życie w skromnej dzielnicy. Myślałem jednak, że to wystarcza. Ofiarowałem jej całego siebie, a ona przyjęła mnie takiego jakim jestem i pokochała. Przynajmniej tak mi się wydawało.
-Nie kochasz mnie, bo nie mam pieniędzy?- Mój głos żałośnie się załamuję, kiedy ona pozostaje niewzruszona. Stoi z uniesioną brodą, a wokół jej szczupłego nadgarstka zwisają dwie bransoletki, których na pewno nie dostała ode mnie.  
-Żabko, co się tutaj dzieje?- Za nią staje Logan z owiniętym wokół pasa ręcznikiem. Czuję jak mój gniew powraca. Znajomy przypływ adrenaliny usuwa sprzed moich oczu Lilian, a pozostawia tylko jego.
Bez skrupułów podchodzę do niego i obejmuję palcami jego szyję. Krzywi się, kiedy zapiera mu wdech w piersiach. Przyciskam jego głowę do ściany, po czym powtarzam ten ruch kilkakrotnie. W tle słyszę tylko stłumione krzyki, których treść w ogóle do mnie nie dociera. Marzę, by zadać mu ten sam ból, jaki on zadał mnie, choć złamane serce boli bardziej niż pęknięta czaszka.
-Zabiję Cię, choćbym miał iść do pudła. Pieprzyłeś, kurwa, moją dziewczynę w moim jebanym domu- cedzę przez zęby wymierzając mu cios w szczękę. Facet jest fioletowy i walczy o każdy oddech, kiedy moje palce coraz bardziej wtapiają się w jego szyję. Napięte żyły odciskają się na skórze jego czoła, kiedy ponownie daję mu w twarz ignorując dłonie blondynki, która stara się mnie odciągnąć od jej kochanka.
-Pierdol się!- Krzyczę do niej rzucając jej wściekłe spojrzenie przez ramię. Logan wykorzystuje sytuację i kopie mnie w jaja, przez co zginam się w pół. Słyszę tylko dźwięk łamanego nosa, kiedy wymierza mi cios w twarz. Staram się odzyskać równowagę, ale jego ruchy stają się coraz bardziej zwinne i coraz częściej obrywam.
-Logan, przestań! Zaraz zadzwonimy na policję i oni sobie z nim poradzą! Proszę!- Słyszę jej głos jak we mgle. Ten dupek nie przestaje kopać mnie w żebra, kiedy leżę na podłodze z krwawiącym nosem. Z trudem odzyskuję siły, by się odwrócić i pociągnąć go za nogę. Wywraca się, a ja szybko przewracam się na niego i zaczynam okładać jego twarz pięściami. Całą wściekłość, którą czułem od tamtego popołudnia wkładam w moje ręce i coraz mocniej biję go po twarzy. Mogłem od razu mu wpieprzyć kiedy ich przyłapałem, ale byłem zbyt skołowany. Wyszedłem chcąc jak najszybciej zapomnieć o tym co zobaczyłem.
-Justin, zabijesz go!- Słyszę ponad moim ramieniem, ale nie przestaję. Przed oczami mam tylko jak ona wygina się pod nim, jęcząc jego imię. On przyciska usta do jej szyi i zdyszany wchodzi w nią coraz szybciej.
                Godzinę później jestem już w policyjnym radiowozie. Karetka stoi tuż obok niego, a ja staram się skupić na obciskających mnie kajdankach. Po raz ostatni spoglądam na czarny worek, w którym spoczywa jego ciało, po czym warkot silnika wypełnia cały samochód następnie odjeżdżając z parkingu. Nie wierzę, do jakiego stopnia się posunąłem przez jedną dziewczynę. Owszem, wplątywałem się w bójki, ale nigdy nikogo nie zabiłem. Nigdy nie chciałem nikogo zabić, nawet w najgorszych koszmarach nie miałem tego na celu. Aż do dziś. To kurewsko popieprzone i nienormalne, ale jestem w niej tak chorobliwie zakochany, że czuję poczucie ulgi. On nigdy się już do niej nie zbliży.
Serce mnie ściska, kiedy przypominam sobie jej widok wśród gapiów. Klękała zatapiając twarz w dłoniach, a gorzki szloch wyrywał się z jej ciała niemal co sekundę. Od tamtego momentu moje serce jest w jeszcze większej rozsypce. Mimo tego co mi zrobiła, wciąż ją kocham. Jednocześnie jej, kurwa, nienawidzę, ale wiedziała jak się zachowam. Sam po sobie nie spodziewałem się takiej furii i nawet nie chcę myśleć kim teraz jestem w jej oczach. Jestem pierdolonym mordercą, a może nawet psychopatą. Nie działałem trzeźwo, ale zabiłem człowieka. Kurwa, nie mogę w to uwierzyć. Odebrałem komuś życie przez drobną, niewinną blondynkę o karmelowych oczach i słodkim uśmiechu. Jak poczują się moi rodzice, kiedy dowiedzą się czego dokonał ich jedyny syn? Nie myślę o tym, że urwą ze mną wszelkie kontakty, ale w jakiej rozsypce będą.
Ukrywam twarz w swoich złączonych metalem dłoniach i zaczynam płakać. To cholernie popieprzone, ale pragnę ją teraz przytulić. Chcę mieć ją w swoich ramionach, czuć jej delikatne palce na swoim karku i plecach, które uspokajająco mnie dotykają. Ale to już nigdy nie nastąpi. Już nigdy mnie nie obejmie i nie pocałuje. Już nigdy nie zaśnie przytulona do mojego torsu, a ja już nigdy nie pocałuję jej włosów. Jej drobne dłonie już nigdy nie zacisną się na mojej twarzy, a dźwięk jej głosu już nigdy nie odbije się echem w naszym wspólnym domu. Ona już nigdy nie wróci. Przecież, kurwa, zabiłem człowieka.
                Trzy miesiące później odbywa się sprawa sądowa. Czuję się jak popapraniec po tych dziewięćdziesięciu trzech dni w celi. Mam zarost i schudłem chyba dziesięć kilo. Szybko odnajduję ją na sali rozpraw. Unika mojego palącego wzroku i wpatruje się w swoje paznokcie. Moje serce bije szybciej niż kiedykolwiek, kiedy widzę wyczerpany wyraz jej twarzy. Z jej oczu wciąż sączą się łzy, które skapują na jej wykrzywione w smutku wargi. Miałem ją przecież odzyskać, a nie zabić psychicznie.
                Odczuwam narastający ból w sercu, kiedy słyszę jej szloch podczas rozprawy. Minuty ciągną się jak godziny, a mnie pozostaje szarpać skrawek bluzki, podczas gdy mój adwokat stara się o najkrótszy dla mnie wyrok. Wiem, że będzie krótki. Nie dlatego, że sędzia bierze pod uwagę moje zamroczenie podczas bójki, ale dlatego, że sam postanawiam go sobie ukrócić. Ból widoczny w jej pozbawionych życia oczach rozrywa moje połamane serce na jeszcze mniejsze strzępki, przez co szybko podejmuję decyzję.
                To była pierwsza rozprawa, dlatego nie usłyszałem ostatecznego wyroku. Moi rodzice płacą za moją obronę, ale nie chcą ze mną rozmawiać. Oczy mojej matki, które odnalazły moje uznałem jako pożegnanie. Następnie w celi wyciągnąłem kawałek papieru i pogryziony długopis, po czym zacząłem pisać. Niekontrolowane łzy skapywały na kartkę odrobinę rozmazując niebieski tusz, ale to obecnie najmniejszy z moich problemów.
Moja najdroższa
Pamiętasz jak się poznaliśmy? Byłem twoim obiektem westchnień do końca liceum, kiedy wreszcie na balu postanowiłaś odbić mnie Erin. Nie cierpiałem tej dziewczyny, ale moi rodzice sponsorowali tą gównianą uroczystość i to właśnie z nią byłem zmuszony na nią iść.
Wyglądałaś tak zajebiście pięknie w swojej fioletowej sukience, przez którą do dziś pamiętam ból wybrzuszenia w moich spodniach. Jednak chcę być w tym liście całkowicie poważny.
Kiedyś interesowało mnie tylko, by zajrzeć dziewczynom w majtki i odhaczyć je z mojej listy. Z Tobą było inaczej; byłaś wyzwaniem. Od razu uświadomiłaś mi, że najpierw musimy się lepiej poznać zanim rozłożysz przede mną nogi, a ja nie żałuję tego ani trochę. Szybko pokochałem z Tobą rozmawiać. Zacząłem budzić się z myślą o Tobie, rozmyślając czy też już nie śpisz, a może jesteś już w drodze do szkoły. Jedząc śniadanie, zastanawiałem się czy pierw wsypujesz płatki, a potem nalewasz mleko, czy może na odwrót. Myślę, że doskonale pamiętasz jak zasypywałem Cię tymi idiotycznymi, bezsensownymi pytaniami, które nie dawały mi wprawdzie spokoju. Momentalnie i absolutnie zatraciłem się w Tobie, odliczając każdą minutę do naszego następnego spotkania.
Pamiętam naszą pierwszą randkę. Cały dzień drżały mi ręce, kiedy minuty ciągnęły się jak godziny. Kiedy wreszcie zabrałem Cię na miejsce, zmarszczyłaś brwi, a mnie stanęło serce, że mogłoby Ci się nie spodobać. Ale było inaczej. Wydawało mi się, że jesteś wręcz pod wrażeniem, że zabrałem Cię na dach naszego liceum. Było strzeżone do dupy, a ja do dziś jestem Ci wdzięczny, że założyłaś tego dnia spódniczkę. Jeśli kiedykolwiek się zastanawiałaś; tak, zaglądałem Ci pod nią, kiedy wspinałaś się po ewakuacyjnej drabinie.
Pamiętam nasz pierwszy pocałunek. Mógłbym przysiąc, że poraziłaś mnie prądem! Brzmi to żałośnie, ale byłem pewien, że ten pocałunek graniczy ze światem magii. Nie byłaś zachłanna, ani przesadnie staranna. Twoje usta szybko stały się moimi ulubionymi, a każdy Twój ciepły oddech łapczywie łapałem jak głupi szczeniak.  
Pamiętam, kiedy pierwszy raz wyznałem Ci miłość. Długo się nad tym zastanawiałem, czy na pewno to znaczy kochać. Szukałem nawet w Internecie znaczenia tego słowa, ale wszystko było jedną, pieprzoną definicją, która nie była nawet zbliżona do tego uczucia. Opisywali to jako błogi stan umysłu, który potrafi utrzymywać się nawet do końca życia. Nie czułem się błogo. Czułem (i nadal czuję) się jak wariat myśląc o Tobie. Mój umysł tworzył milion scenariuszy na sekundę, co właśnie robisz. Czy siedzisz, opierając rękę o swój gładki, kremowy policzek, a może płaczesz na jednej z tych beznadziejnych, komedii romantycznych? Wiem, że właśnie pacnęłabyś mnie za to w ramię i zmusiła do oglądania kolejnego filmu, bym zmienił zdanie. Zgodziłbym się, ale tylko dlatego, że kocham słuchać jak komentujesz i tłumaczysz te wszystkie bzdety, które i tak doskonale rozumiem.
Pamiętam, kiedy pierwszy raz się kochaliśmy. Zgodziłaś się, bym odebrał Ci dziewictwo, a znaczyło to dla mnie więcej, niż dotychczas wypowiedziane przez nas słowa. Krótkim „chcę tego, Justin” okazałaś, jak bardzo mi ufasz i wciąż jestem Ci za to nieziemsko wdzięczny. Nie zapomnę jak przeokropnie wstydziłaś się swoich rozstępów na udach i biodrach, a ja zapewniałem Cię, że dla mnie są wręcz atrakcyjne. Starałem się Ciebie odprężyć, całując każdy biały pręcik na Twoim lekko krągłym, ale doskonałym ciele.
Nigdy nie sądziłem, że zgodzisz się ze mną zamieszkać. Pamiętam, kiedy staliśmy się stałymi klientami sklepów budowniczych, oraz ile godzin spędzaliśmy na kłótniach, które z naszych zdjęć ma zawisnąć na ścianie naszego salonu. Ja chciałem wyciąć z nich wszystkich siebie i jak psychopata obwiesić ściany Twoją podobizną.
Jednak wracając do tego co dzieje się teraz. Nie myśl, że mnie to nie rusza. Moje serce zostało złamane, a potem zdeptane na małe, ledwo zauważalne drobinki. Byłaś moim oczkiem w głowie. Byłaś powodem, dla którego wracałem do domu z pracy. Powodem, dla którego skończyłem z używkami i chujowym towarzystwem. Byłaś moją jedyną szansą na dobrą i normalną przyszłość.
Nie zawsze byłem idealny, ale myślę, że byłem dla Ciebie dobry. Ofiarowałem Ci każdą cząstkę siebie, którą potraktowałaś jak przedmiot, który można zgnieść i wyrzucić do kosza. Tak właśnie się teraz czuję, Lilian. Jak śmieć, który nie widzi przed sobą przyszłości.
Nigdy nie pomyślałbym, że spędzisz ze mną trzy lata. A zwłaszcza nie pomyślałbym, że posunę się do czegoś takiego z czystej zazdrości. Złamałaś mi serce, ale byłem Ci wstanie wybaczyć. Wciąż jestem, ale już nigdy nie będę. To chyba odpowiedni moment, by wtrącić, że ten list jest pożegnalny.
                Musiałem upewnić Cię, że wiesz co do Ciebie czułem, czuję i będę czuć. Mam nadzieję, że mi kiedyś wybaczysz i pozwolisz być Twoim aniołem stróżem. Chcę, żebyś wkrótce zapomniała o koszmarze, który Cię właśnie otacza i ruszyła do przodu. Ale błagam, nie wyrzucaj tego listu. Możesz go schować nawet w głąb szafy, ale chcę być tym małym skrawkiem papieru blisko Ciebie. Obiecaliśmy sobie, że będziemy ze sobą zawsze mimo wszystko, pamiętasz? Ja będę. Niezależnie od tego jak bardzo mnie nienawidzisz, jak bardzo jestem Ci obojętny, wciąż będę Cię kochał i wciąż będę Twój. Cały Twój, skarbie.
Ostatnią moją prośbą jest, byś przekazała moim rodzicom, że ich kocham. Och, właśnie. Zapomniałem Ci uświadomić jak bardzo Ci jestem wdzięczny, że dzięki Tobie staliśmy się silną rodziną. Ale już nigdy nią nie będziemy, i tak będzie lepiej dla wszystkich. Zwłaszcza dla Ciebie, maleńka.
Widzisz, to zabawne. Nawet w dniu własnej śmierci myślę głównie o Tobie, ale od zawsze wiedziałem, że tak właśnie będzie.
Na zawsze Twój, Justin.
P.S Pamiętasz jak zastanawialiśmy się, które z nas umrze pierwsze?
Składam wpół kartkę papieru i piszę na niej adres naszego starego domu, oraz domu moich rodziców, gdyby się z niego wyniosła. Liczę, że jakiś gliniarz się nade mną zlituje i jej go przekaże.
                Głośno przełykam ślinę, kiedy moje prześcieradło jest zwinięte w ciasny rulon. Owinąłem go wokół wysokiego, dwupiętrowego łóżka, które sięga prawie pod sam sufit. Kurwa, boję się. Boję się, co mnie czeka.
Padam na kolana i odmawiam ostatnią modlitwę. Nigdy nie wierzyłem w Boga, ale kto wie co będzie mnie czekać? Przepraszam za wszystkie grzechy bijąc się w pierś. Niekontrolowane łzy lecą po moich policzkach, a moją rozdygotaną szczękę zaciskam z całych sił.
Wreszcie wstaję i podstawiam przy łóżku stołek. Próbuję robić to jak najciszej, by żaden strażnik mnie nie powstrzymał. Dźwięk przestawianego stołka jest im już bardzo dobrze znany.
Wspinam się na niego i biorę dwa głębokie, ale i ostatnie oddechy. Owijam się materiałem wokół szyi i zacieśniam uścisk. Zagryzam z całych sił drżącą i mokrą od łez dolną wargę i unoszę stopę, by wyrzucić spod siebie krzesło. Ostatnim dźwiękiem, który słyszę w rzeczywistości jest odbijający się echem huk drewnianego siedziska, chociaż w głowie mam tylko brzmienie jej łagodnego głosu.