Z każdym zetknięciem się moich pięści ze ścianą mój gniew
słabnie. Moja furia okiełznała mnie, wypełniając każdą z moich komórek.
Musiałem sobie jakoś ulżyć, a brudna biel jednej z krzywych ścian w tym domu
wydała się świetnym workiem treningowym na następne pięć minut.
Kolejny cios.
Krew spływa po moich nadgarstkach sącząc się z rozbitych
knykci. Czuję, że mój kurewsko szybki puls można usłyszeć nawet w sąsiednim
domu. Kim ja się, kurwa, stałem? Może inaczej; kim stałem się przez nią?
Na pewno nie kimś, kto jest dobrym przykładem. Stałem się
mięczakiem, którego łatwo owinęła sobie wokół palca. Codziennie rozbrajała
bombę tykającą na moim umyśle, a ja ułatwiałem jej to wpuszczając ją do swojego
życia. Kurwa.
Wymierzam kolejny cios, tym razem ze zdwojoną siłą. Boli,
ale pomaga.
-Kurwa!- drę się jak opętany. Zaczynam kopać w ścianę, na
zmianę uderzając w nią raz po raz lewą pięścią. Nie chcę przestawać. Za każdym
razem, kiedy fizyczny ból nie odwraca mojej uwagi mam jej błyszczące, karmelowe
oczy przed oczami. Widzę niesforne kosmyki włosów, które zawsze zakładałem jej
za ucho, po czym całowałem kącik jej pełnych ust. Wtedy zaczynała chichotać, a
następnie przenosiła swoje usta na moje wprawiając mnie w stan odurzenia. I
tak, kurwa, za każdym razem kiedy moje ciało zetknęło się z jej.
Wychodzę,
trzaskając za sobą drzwiami. Nie zwracam uwagi na to, czy dom jest zamknięty. I
tak nie ma co z niego ukraść. Idę szybkim krokiem przed siebie, ignorując
przechodniów. Mam ochotę krzyczeć, warczeć, kopać, gryźć, a nawet płakać. Moja
zdesperowana część mnie daje się we znaki z coraz większym impulsem.
Nim
zdążyłem się zorientować, gdzie prowadzą mnie moje nogi, kiedy staję przed
drzwiami jednego z wieżowców Seattle. Wchodzę do środka przez obrotowe drzwi i
z nie do końca trzeźwym umysłem wsiadam do windy. Chodzę po niej w tą i z
powrotem. Dla dobra innych jest pusta.
Po charakterystycznym brzęku wychodzę i rozglądam się po
korytarzu próbując przypomnieć sobie numer jego mieszkania.
-Oh, Loganie! To
wspaniale, że będziemy mogli Cię odwiedzić w Twoim nowym mieszkaniu, prawda
Ben?- Moja matka zwraca się do mojego
ojca z przylepionym uśmiechem do twarzy. Ten w odpowiedzi kiwa głową, a ja
marzę, by ten wieczór szybko się skończył.
Spoglądam na
dziewczynę u mojego boku.
Jak zwykle wygląda
oszałamiająco. Ma na sobie czerwoną sukienkę, dopasowaną do jej wybujałego
ciała, której kołnierzyk mknie niemal pod samą szyję. Okrągłe, złote kolczyki
mienią się w blasku lamp tej drogiej restauracji. To właśnie ona jest powodem,
dlaczego w ogóle tutaj przyszedłem. Nigdy nie odczuwałem potrzeby, aby
uczestniczyć w tych durnych, wymuskanych biznesowo-przyjacielskich kolacjach
moich starych. Nawet jako dziecko wolałem zostać z nianią, niż słuchać
sztucznych śmiechów i wdychać okropny wtedy dla dzieci, zapach alkoholu.
Ona nawet nie zauważa z jakim
zachwytem się jej przyglądam. Upija łyk szampana, a jej wzrok pozostaje
wlepiony w tego zbyt idealnego chłopca, Logana. Pieprzony agent nieruchomości,
który rozwija karierę dzięki rodzicom. Ja od zawsze polegałem tylko na sobie i
własno zarobionym pieniądzom.
-Czy my z Justinem też
jesteśmy zaproszeni?- pyta moja przepiękna dziewczyna, a ja pod stołem szczypię
ją w udo. Co ona do cholery wyprawia?
-Tak, oczywiście!- Mam
ochotę zedrzeć mu z twarzy ten durny uśmieszek. Widzę jak na nią patrzy pomimo
moich ostrzegawczych spojrzeń.
-Jednak nie
skorzystamy z zaproszenia- wtrącam się, a Lilian kopie mnie w kostkę.
-Ja będę na pewno-
zapewnia go, a mnie robi się gorąco.
Logan, Landon, Luke, czy
jak mu tam przysuwa w jej stronę karteczkę z adresem. Pod spodem widnieje jego
numer telefonu, a ja niemal od razu podrywam się z krzesła.
-Bez nerwów!- Chłopak
unosi ręce w geście obronnym. –To na wypadek, gdybyście się zgubili.
Kurwa mać.
Z całych sił staram przypomnieć sobie te trzy pieprzone
liczby.
Krążę
po całym piętrze i resztkami zdrowego rozsądku powstrzymuję się od pukania do
każdych drzwi po kolei.
Po chwili z windy wysiada młoda kobieta z wózkiem
dziecięcym. Muszę naprawdę wyglądać jak furiat, ponieważ szybko zaczyna pchać
wózek, kiedy zaczynam się zbliżać w jej stronę.
-Zaczekaj!- Krzyczę, a ona ze wzrokiem przestraszonej sarny
odwraca się do mnie. Instynktownie staje plecami do wózka, gdyby miała potrzebę
ochronić swoje dziecko. Niestety nie mogę jej dać gwarancji, że potrafię
zachować spokój.
-Pod którym numerem mieszka Logan Kennedy?- pytam.
-238- duka, po czym słysząc moje „dzięki”, odwraca się na
pięcie i zaczyna spieprzać.
Szybkim krokiem pędzę pod to zasrane mieszkanie. Błyszczący
numer 238 zaczyna drżeć, kiedy z całej siły trzaskam pięściami w drzwi z
jasnego drewna. Resztki mojego zdrowego rozsądku rozpłynęły się w powietrzu, a
ja czuję się gotowy, by nawet zabić. Przed oczami staje mi obraz, jak pieprzą
się w naszym łóżku, kiedy zastałem to niecały tydzień temu. Cholerne sześć dni
nie zmrużyłem oczu odtwarzając sobie ten moment co minutę, a może nawet
sekundę.
-Otwieraj do kurwy nędzy!- Krzyczę, robiąc kolejne
wgniecenia w drzwiach. Moje pięści są na nich idealnie odciśnięte.
Wtedy w
drzwiach staje drobna blondynka o brązowych oczach. Moja mała blondynka o
brązowych oczach. Wpatruje się we mnie ze strachem ubrana jedynie w śliski,
różowy szlafrok. Staram się łapać moją złość, która ulatuje ze mnie z każdą
sekundą, gdy na nią patrzę, lecz to ona wygrywa. Po raz kolejny.
-Wynoś się stąd- szepcze, zaciskając sznurek na swoim pasie.
-Przyszedłem się z nim rozliczyć- próbuję brzmieć groźnie,
ale tęsknota za nią bucha mi prosto w twarz i brzmię jak mięczak. Mój plan
zniszczenia mu życia właśnie uleciał mi z rąk i teraz potrafię myśleć tylko o
niej. Dlaczego mi to zrobiła? Dlaczego jest tu teraz z nim, kiedy przysięgała,
że kocha mnie nad życie?
-Zadzwonię na policję.
Spoglądam na przestrzeń ponad jej ramieniem. Już stąd widzę,
ile musiało kosztować tego frajera to mieszkanie. Wyglądam przy nim jak
pieprzony żebrak, a jej mogę zaoferować tylko skromne życie w skromnej
dzielnicy. Myślałem jednak, że to wystarcza. Ofiarowałem jej całego siebie, a
ona przyjęła mnie takiego jakim jestem i pokochała. Przynajmniej tak mi się
wydawało.
-Nie kochasz mnie, bo nie mam pieniędzy?- Mój głos żałośnie
się załamuję, kiedy ona pozostaje niewzruszona. Stoi z uniesioną brodą, a wokół
jej szczupłego nadgarstka zwisają dwie bransoletki, których na pewno nie
dostała ode mnie.
-Żabko, co się tutaj dzieje?- Za nią staje Logan z owiniętym
wokół pasa ręcznikiem. Czuję jak mój gniew powraca. Znajomy przypływ adrenaliny
usuwa sprzed moich oczu Lilian, a pozostawia tylko jego.
Bez skrupułów podchodzę do niego i obejmuję palcami jego
szyję. Krzywi się, kiedy zapiera mu wdech w piersiach. Przyciskam jego głowę do
ściany, po czym powtarzam ten ruch kilkakrotnie. W tle słyszę tylko stłumione
krzyki, których treść w ogóle do mnie nie dociera. Marzę, by zadać mu ten sam
ból, jaki on zadał mnie, choć złamane serce boli bardziej niż pęknięta czaszka.
-Zabiję Cię, choćbym miał iść do pudła. Pieprzyłeś, kurwa,
moją dziewczynę w moim jebanym domu- cedzę przez zęby wymierzając mu cios w
szczękę. Facet jest fioletowy i walczy o każdy oddech, kiedy moje palce coraz
bardziej wtapiają się w jego szyję. Napięte żyły odciskają się na skórze jego
czoła, kiedy ponownie daję mu w twarz ignorując dłonie blondynki, która stara
się mnie odciągnąć od jej kochanka.
-Pierdol się!- Krzyczę do niej rzucając jej wściekłe
spojrzenie przez ramię. Logan wykorzystuje sytuację i kopie mnie w jaja, przez
co zginam się w pół. Słyszę tylko dźwięk łamanego nosa, kiedy wymierza mi cios
w twarz. Staram się odzyskać równowagę, ale jego ruchy stają się coraz bardziej
zwinne i coraz częściej obrywam.
-Logan, przestań! Zaraz zadzwonimy na policję i oni sobie z
nim poradzą! Proszę!- Słyszę jej głos jak we mgle. Ten dupek nie przestaje
kopać mnie w żebra, kiedy leżę na podłodze z krwawiącym nosem. Z trudem
odzyskuję siły, by się odwrócić i pociągnąć go za nogę. Wywraca się, a ja
szybko przewracam się na niego i zaczynam okładać jego twarz pięściami. Całą
wściekłość, którą czułem od tamtego popołudnia wkładam w moje ręce i coraz
mocniej biję go po twarzy. Mogłem od razu mu wpieprzyć kiedy ich przyłapałem,
ale byłem zbyt skołowany. Wyszedłem chcąc jak najszybciej zapomnieć o tym co
zobaczyłem.
-Justin, zabijesz go!- Słyszę ponad moim ramieniem, ale nie
przestaję. Przed oczami mam tylko jak ona wygina się pod nim, jęcząc jego imię.
On przyciska usta do jej szyi i zdyszany wchodzi w nią coraz szybciej.
Godzinę
później jestem już w policyjnym radiowozie. Karetka stoi tuż obok niego, a ja
staram się skupić na obciskających mnie kajdankach. Po raz ostatni spoglądam na
czarny worek, w którym spoczywa jego ciało, po czym warkot silnika wypełnia
cały samochód następnie odjeżdżając z parkingu. Nie wierzę, do jakiego stopnia
się posunąłem przez jedną dziewczynę. Owszem, wplątywałem się w bójki, ale
nigdy nikogo nie zabiłem. Nigdy nie chciałem nikogo zabić, nawet w najgorszych
koszmarach nie miałem tego na celu. Aż do dziś. To kurewsko popieprzone i
nienormalne, ale jestem w niej tak chorobliwie zakochany, że czuję poczucie
ulgi. On nigdy się już do niej nie zbliży.
Serce mnie ściska, kiedy przypominam sobie jej widok wśród
gapiów. Klękała zatapiając twarz w dłoniach, a gorzki szloch wyrywał się z jej
ciała niemal co sekundę. Od tamtego momentu moje serce jest w jeszcze większej
rozsypce. Mimo tego co mi zrobiła, wciąż ją kocham. Jednocześnie jej, kurwa,
nienawidzę, ale wiedziała jak się zachowam. Sam po sobie nie spodziewałem się
takiej furii i nawet nie chcę myśleć kim teraz jestem w jej oczach. Jestem
pierdolonym mordercą, a może nawet psychopatą. Nie działałem trzeźwo, ale
zabiłem człowieka. Kurwa, nie mogę w to uwierzyć. Odebrałem komuś życie przez
drobną, niewinną blondynkę o karmelowych oczach i słodkim uśmiechu. Jak poczują
się moi rodzice, kiedy dowiedzą się czego dokonał ich jedyny syn? Nie myślę o
tym, że urwą ze mną wszelkie kontakty, ale w jakiej rozsypce będą.
Ukrywam twarz w swoich złączonych metalem dłoniach i
zaczynam płakać. To cholernie popieprzone, ale pragnę ją teraz przytulić. Chcę
mieć ją w swoich ramionach, czuć jej delikatne palce na swoim karku i plecach,
które uspokajająco mnie dotykają. Ale to już nigdy nie nastąpi. Już nigdy mnie
nie obejmie i nie pocałuje. Już nigdy nie zaśnie przytulona do mojego torsu, a
ja już nigdy nie pocałuję jej włosów. Jej drobne dłonie już nigdy nie zacisną
się na mojej twarzy, a dźwięk jej głosu już nigdy nie odbije się echem w naszym
wspólnym domu. Ona już nigdy nie wróci. Przecież, kurwa, zabiłem człowieka.
Trzy
miesiące później odbywa się sprawa sądowa. Czuję się jak popapraniec po tych
dziewięćdziesięciu trzech dni w celi. Mam zarost i schudłem chyba dziesięć
kilo. Szybko odnajduję ją na sali rozpraw. Unika mojego palącego wzroku i
wpatruje się w swoje paznokcie. Moje serce bije szybciej niż kiedykolwiek,
kiedy widzę wyczerpany wyraz jej twarzy. Z jej oczu wciąż sączą się łzy, które
skapują na jej wykrzywione w smutku wargi. Miałem ją przecież odzyskać, a nie
zabić psychicznie.
Odczuwam
narastający ból w sercu, kiedy słyszę jej szloch podczas rozprawy. Minuty
ciągną się jak godziny, a mnie pozostaje szarpać skrawek bluzki, podczas gdy
mój adwokat stara się o najkrótszy dla mnie wyrok. Wiem, że będzie krótki. Nie
dlatego, że sędzia bierze pod uwagę moje zamroczenie podczas bójki, ale
dlatego, że sam postanawiam go sobie ukrócić. Ból widoczny w jej pozbawionych
życia oczach rozrywa moje połamane serce na jeszcze mniejsze strzępki, przez co
szybko podejmuję decyzję.
To była
pierwsza rozprawa, dlatego nie usłyszałem ostatecznego wyroku. Moi rodzice
płacą za moją obronę, ale nie chcą ze mną rozmawiać. Oczy mojej matki, które
odnalazły moje uznałem jako pożegnanie. Następnie w celi wyciągnąłem kawałek
papieru i pogryziony długopis, po czym zacząłem pisać. Niekontrolowane łzy
skapywały na kartkę odrobinę rozmazując niebieski tusz, ale to obecnie najmniejszy
z moich problemów.
Moja najdroższa
Pamiętasz jak się poznaliśmy? Byłem twoim obiektem westchnień do końca
liceum, kiedy wreszcie na balu postanowiłaś odbić mnie Erin. Nie cierpiałem tej
dziewczyny, ale moi rodzice sponsorowali tą gównianą uroczystość i to właśnie z
nią byłem zmuszony na nią iść.
Wyglądałaś tak
zajebiście pięknie w swojej fioletowej sukience, przez którą do dziś pamiętam
ból wybrzuszenia w moich spodniach. Jednak chcę być w tym liście całkowicie
poważny.
Kiedyś interesowało mnie tylko, by zajrzeć dziewczynom w majtki i
odhaczyć je z mojej listy. Z Tobą było inaczej; byłaś wyzwaniem. Od razu
uświadomiłaś mi, że najpierw musimy się lepiej poznać zanim rozłożysz przede
mną nogi, a ja nie żałuję tego ani trochę. Szybko pokochałem z Tobą rozmawiać.
Zacząłem budzić się z myślą o Tobie, rozmyślając czy też już nie śpisz, a może
jesteś już w drodze do szkoły. Jedząc śniadanie, zastanawiałem się czy pierw
wsypujesz płatki, a potem nalewasz mleko, czy może na odwrót. Myślę, że
doskonale pamiętasz jak zasypywałem Cię tymi idiotycznymi, bezsensownymi
pytaniami, które nie dawały mi wprawdzie spokoju. Momentalnie i absolutnie
zatraciłem się w Tobie, odliczając każdą minutę do naszego następnego
spotkania.
Pamiętam naszą
pierwszą randkę. Cały dzień drżały mi ręce, kiedy minuty ciągnęły się jak
godziny. Kiedy wreszcie zabrałem Cię na miejsce, zmarszczyłaś brwi, a mnie
stanęło serce, że mogłoby Ci się nie spodobać. Ale było inaczej. Wydawało mi
się, że jesteś wręcz pod wrażeniem, że zabrałem Cię na dach naszego liceum.
Było strzeżone do dupy, a ja do dziś jestem Ci wdzięczny, że założyłaś tego
dnia spódniczkę. Jeśli kiedykolwiek się zastanawiałaś; tak, zaglądałem Ci pod
nią, kiedy wspinałaś się po ewakuacyjnej drabinie.
Pamiętam nasz pierwszy
pocałunek. Mógłbym przysiąc, że poraziłaś mnie prądem! Brzmi to żałośnie, ale
byłem pewien, że ten pocałunek graniczy ze światem magii. Nie byłaś zachłanna,
ani przesadnie staranna. Twoje usta szybko stały się moimi ulubionymi, a każdy
Twój ciepły oddech łapczywie łapałem jak głupi szczeniak.
Pamiętam, kiedy pierwszy
raz wyznałem Ci miłość. Długo się nad tym zastanawiałem, czy na pewno to znaczy
kochać. Szukałem nawet w Internecie znaczenia tego słowa, ale wszystko było
jedną, pieprzoną definicją, która nie była nawet zbliżona do tego uczucia.
Opisywali to jako błogi stan umysłu, który potrafi utrzymywać się nawet do
końca życia. Nie czułem się błogo. Czułem (i nadal czuję) się jak wariat myśląc
o Tobie. Mój umysł tworzył milion scenariuszy na sekundę, co właśnie robisz.
Czy siedzisz, opierając rękę o swój gładki, kremowy policzek, a może płaczesz
na jednej z tych beznadziejnych, komedii romantycznych? Wiem, że właśnie
pacnęłabyś mnie za to w ramię i zmusiła do oglądania kolejnego filmu, bym
zmienił zdanie. Zgodziłbym się, ale tylko dlatego, że kocham słuchać jak
komentujesz i tłumaczysz te wszystkie bzdety, które i tak doskonale rozumiem.
Pamiętam, kiedy
pierwszy raz się kochaliśmy. Zgodziłaś się, bym odebrał Ci dziewictwo, a
znaczyło to dla mnie więcej, niż dotychczas wypowiedziane przez nas słowa.
Krótkim „chcę tego, Justin” okazałaś, jak bardzo mi ufasz i wciąż jestem Ci za
to nieziemsko wdzięczny. Nie zapomnę jak przeokropnie wstydziłaś się swoich
rozstępów na udach i biodrach, a ja zapewniałem Cię, że dla mnie są wręcz
atrakcyjne. Starałem się Ciebie odprężyć, całując każdy biały pręcik na Twoim
lekko krągłym, ale doskonałym ciele.
Nigdy nie sądziłem, że
zgodzisz się ze mną zamieszkać. Pamiętam, kiedy staliśmy się stałymi klientami
sklepów budowniczych, oraz ile godzin spędzaliśmy na kłótniach, które z naszych
zdjęć ma zawisnąć na ścianie naszego salonu. Ja chciałem wyciąć z nich wszystkich
siebie i jak psychopata obwiesić ściany Twoją podobizną.
Jednak wracając do
tego co dzieje się teraz. Nie myśl, że mnie to nie rusza. Moje serce zostało
złamane, a potem zdeptane na małe, ledwo zauważalne drobinki. Byłaś moim oczkiem
w głowie. Byłaś powodem, dla którego wracałem do domu z pracy. Powodem, dla
którego skończyłem z używkami i chujowym towarzystwem. Byłaś moją jedyną szansą
na dobrą i normalną przyszłość.
Nie zawsze byłem
idealny, ale myślę, że byłem dla Ciebie dobry. Ofiarowałem Ci każdą cząstkę
siebie, którą potraktowałaś jak przedmiot, który można zgnieść i wyrzucić do
kosza. Tak właśnie się teraz czuję, Lilian. Jak śmieć, który nie widzi przed
sobą przyszłości.
Nigdy nie pomyślałbym,
że spędzisz ze mną trzy lata. A zwłaszcza nie pomyślałbym, że posunę się do
czegoś takiego z czystej zazdrości. Złamałaś mi serce, ale byłem Ci wstanie
wybaczyć. Wciąż jestem, ale już nigdy nie będę. To chyba odpowiedni moment, by
wtrącić, że ten list jest pożegnalny.
Musiałem upewnić Cię, że wiesz
co do Ciebie czułem, czuję i będę czuć. Mam nadzieję, że mi kiedyś wybaczysz i
pozwolisz być Twoim aniołem stróżem. Chcę, żebyś wkrótce zapomniała o
koszmarze, który Cię właśnie otacza i ruszyła do przodu. Ale błagam, nie
wyrzucaj tego listu. Możesz go schować nawet w głąb szafy, ale chcę być tym
małym skrawkiem papieru blisko Ciebie. Obiecaliśmy sobie, że będziemy ze sobą
zawsze mimo wszystko, pamiętasz? Ja będę. Niezależnie od tego jak bardzo mnie
nienawidzisz, jak bardzo jestem Ci obojętny, wciąż będę Cię kochał i wciąż będę
Twój. Cały Twój, skarbie.
Ostatnią moją prośbą
jest, byś przekazała moim rodzicom, że ich kocham. Och, właśnie. Zapomniałem Ci
uświadomić jak bardzo Ci jestem wdzięczny, że dzięki Tobie staliśmy się silną
rodziną. Ale już nigdy nią nie będziemy, i tak będzie lepiej dla wszystkich.
Zwłaszcza dla Ciebie, maleńka.
Widzisz, to zabawne.
Nawet w dniu własnej śmierci myślę głównie o Tobie, ale od zawsze wiedziałem,
że tak właśnie będzie.
Na zawsze Twój, Justin.
P.S Pamiętasz jak zastanawialiśmy się, które z nas umrze pierwsze?
Składam wpół kartkę papieru i piszę na niej adres naszego
starego domu, oraz domu moich rodziców, gdyby się z niego wyniosła. Liczę, że
jakiś gliniarz się nade mną zlituje i jej go przekaże.
Głośno przełykam
ślinę, kiedy moje prześcieradło jest zwinięte w ciasny rulon. Owinąłem go wokół
wysokiego, dwupiętrowego łóżka, które sięga prawie pod sam sufit. Kurwa, boję
się. Boję się, co mnie czeka.
Padam na kolana i odmawiam ostatnią modlitwę. Nigdy nie wierzyłem
w Boga, ale kto wie co będzie mnie czekać? Przepraszam za wszystkie grzechy
bijąc się w pierś. Niekontrolowane łzy lecą po moich policzkach, a moją
rozdygotaną szczękę zaciskam z całych sił.
Wreszcie wstaję i podstawiam przy łóżku stołek. Próbuję
robić to jak najciszej, by żaden strażnik mnie nie powstrzymał. Dźwięk
przestawianego stołka jest im już bardzo dobrze znany.
Wspinam się na niego i biorę dwa głębokie, ale i ostatnie
oddechy. Owijam się materiałem wokół szyi i zacieśniam uścisk. Zagryzam z
całych sił drżącą i mokrą od łez dolną wargę i unoszę stopę, by wyrzucić spod
siebie krzesło. Ostatnim dźwiękiem, który słyszę w rzeczywistości jest
odbijający się echem huk drewnianego siedziska, chociaż w głowie mam tylko
brzmienie jej łagodnego głosu.